Tydzień temu opublikowaliśmy pierwszą część relacji Ani Makuch z wyjazdu z psami do Rumuni na zawody biegów górskich w Transylwanii (Transylvania 100k). Kto jeszcze nie miał okazji czytać Śladami Drakuli z czteronożnymi przyjaciółmi ( cześć 1 ) zapraszamy do lektury, a tymczasem druga część.
Ja postanowiłam iść z psiurami na spacer. Okazało się jednak, że poza małym parczkiem po drugiej stronie drogi gdzie znajduje się zamek, okoliczne drogi pozbawione są poboczy i spacer skończył się na szwendaniu przez ok. 3 km. Pogoda była w prawdziwą kratkę – na zmianę padało i przestawało. W końcu stwierdziłam, że, może uda mi się napić gdzieś dobrej kawy. Wróciłam do samochodu wsadziłam psy i poszłam w kierunku „centrum”.
Miasteczko Bran to ogólnie jedna droga, która przez nie przechodzi, przy niej znajduje się kilka sklepów i knajpek, a na zakręcie wejście w podwórze, gdzie niczym pod Gubałówką można nabyć wszelkiego rodzaju pamiątki i rękodzieło. Wymieniłam pieniądze (tym razem euro 1 EUR = 4,62 RON) i kupiłam wymarzoną koszulkę z Vladem (30 RON). Znów zaczęło padać więc zrezygnowałam z kawy i postanowiłam wracać do pensjonatu. Podeszłam pod auto, a tam problem – pomimo, że miałam przy sobie drugi komplet kluczy (które działały jeszcze pół godziny wcześniej!) nie byłam wstanie go otworzyć. Podeszłam więc do pana parkingowego z pytaniem gdzie mogę wymienić baterię. Wskazał mi sklep NON-STOP. W sklepie pani powiedziała, że ma baterie ale nie ma jak mi pomóc w otwarciu kluczyków, zrobiłam więc błagalną minę i w końcu poratowała mnie nożem. Udało się! Bateria wymieniona (za całe 2,5 RON). Podchodzę pod auto i d…! Przypomnę, że w aucie są psy, a ja nie mogę go otworzyć… Przed oczami pojawiły mi się już wizje wybijania szyby, organizowania złodzieja, do otwarcia zamka (który oczywiście też się nie dał przekręcić). Szybkim krokiem ruszyłam do pensjonatu po drugi (wczoraj niedziałający) komplet. Całe szczęście gdy wróciłam po pokonaniu ok. 4 km drugi komplet postanowił zadziałać. Wróciłam więc do pensjonatu i została mi jeszcze godzina do planowanego przybycia na metę Pawła.
Trasa biegu okazała się niezmiernie trudna i wymagająca. Ciężkie warunki atmosferyczne (deszcz, grad) dodatkowo sprawiły, że zamiast 5h Paweł dotarł na metę po niecałych 6h. Zmęczonego, ale usatysfakcjonowanego wsadziłam do auta i pojechaliśmy do pensjonatu. Około godz. 17:00 zaczęliśmy się niepokoić, że Tomek wciąż nie dotarł na metę. Oddzwonił jednak i powiedział, że już się zbliża i żeby czekać na niego na mecie. Wróciliśmy więc pod zamek kibicować. Po wysiłku przyszedł czas na regenerację i zasłużony posiłek. Wybrałam Trattoria da Gallo (tuż przy wspomnianym parku). Po rozgrzewającej ciorbie (zupie warzywnej z kawałkami mięsa) zamówiliśmy dwa makarony, a Tomek wołowinę. Jedzenie trochę nas rozczarowało, ale piwko smakowało finisherom niezmiernie!
Późnym wieczorem wypiliśmy jeszcze symbolicznie lampkę wina i poszliśmy spać. Następnego dnia Tomek wyjechał nad ranem do Bukaresztu na samolot, a my po śniadaniu ruszyliśmy w dalszą drogę.
Kolejnym punktem, który mieliśmy zahaczyć miał być Braszów. Tomek potwierdził, że warto tam podjechać, szczególnie, że był w miarę po drodze do naszego następnego postoju. Jak wjechaliśmy do miasta okazało się, że odbywa się w nim właśnie bieg uliczny, i że ulice otaczające stare miasto wyłączone są z ruchu. Objechaliśmy całe centrum i nie było możliwości, aby zaparkować w miarę blisko którejś z atrakcji. Z racji, że postanowiliśmy już nie zamykać samochodu (z wiadomych względów) musieliśmy odpuścić ten punkt programu i ruszyliśmy na północ.
Po zawodach w Transylwanii mieliśmy plan zobaczyć jeszcze Karpaty Wschodnie i Jezioro Bicaz. Nad jezioro od strony południowego zachodu wjeżdża się przez przełęcz i niesamowity wąwóz o tej samej nazwie. Jest to absolutny „must see” jeśli będziecie w okolicy. Z przełęczy wpada się pomiędzy skały, gdzie miejscami mieści się tylko jeden samochód, a otaczające zewsząd klify sprawiają wrażenie, że zawalą się na głowę. Z wąwozu wyjeżdża się na tamę, z której widać już namiastkę ogromu jeziora.
Nocleg mieliśmy zarezerwowany w miejscowości Ruganesti i śmiało możemy go wszystkim polecić – Penisiona Ioana to nowocześnie urządzony pensjonat z restauracją, który co prawda nie znajduje się nad samym jeziorem, ale oferuje naprawdę wyśmienite warunki – przestronny pokój z balkonem i dużą łazienką oraz bardzo dobre wyżywienie. A’la carte można zamówić śniadania w cenie 9-12 RON za jajecznicę z szynką i cebulą, omlet z serem czy za 22 RON półmisek wędlin i mięs. Ponadto, dwukrotnie jedliśmy obiadokolację: Paweł dwa razy próbował ciorb, raz wołowinę i pikantny gulasz z kurczakiem, a ja kurczaka zapiekanego w placku ziemniaczanym i kotleta po wiedeńsku (a właściwie w porcji były dwa) i wszystko było bardzo smaczne! Co więcej, rodzina właścicieli robi wino i można u nich kupić świetne białe winko w cenie 20 RON/l. Sami kupiliśmy 10 butelek na prezenty i własny użytek 😉
Z racji, że przebywaliśmy w okolicy Parku Narodowego Ceahlau z pięknym płaskowyżem sięgającym ciut powyżej 1900 m n.p.m. na następny dzień postanowiliśmy wybrać się na trekking do wodospadu, a może i dalej. Nasz GPS niestety znów spłatał nam figla i przez ok. 1,5h jechaliśmy drogą oplatającą masyw, która w większej mierze składała się z dziur wypełnionych wodą niż asfaltu. Zmęczeni, głodni, źli porzuciliśmy pomysł spaceru i zrobiliśmy go w naszej okolicy.
Ostatni nocleg rezerwowany na szybko, również przez Booking.com przypadł na miejscowość tuż przy granicy z Węgrami – Oradea. Apartament Paula, który naprędce zarezerwowałam okazał się strzałem w dziesiątkę i właściwie było to małe mieszkanie w porównaniu z tym co zastaliśmy w Timisoara. Oddalony 1,5 km od centrum, tuż przy cytadeli i parku dendrologicznym. Jak się później okazało na sąsiedniej ulicy znajduje się również nowoczesny targ z bardzo dużym wyborem owoców i warzyw (kupiliśmy pomidory i truskawki). Z racji, że z nad Bicaz do Oradei było ok. 7h jazdy (i żeby nie było wątpliwości dzięki naszej „kochanej” nawigacji wylądowaliśmy na jakiejś drodze bez asfaltu = +1h) jak tylko dotarliśmy do celu wyszliśmy z zamiarem „wyżerki”. Podobnie jak w Timisoara, dzień wcześniej wysłałam wiadomość do lokalu czy nie będzie problemu z psami i okazało się, że mają taras, na którym mogliśmy się bez problemu rozgościć. Restaurację „Rivo Lounge” znalazłam na stronie Tripadvisor.com i była na pierwszym miejscu w ichniejszym rankingu – absolutnie zasłużenie! Obsługa jest profesjonalna, miła, dania nie dość, że pięknie podane to na najwyższym poziomie smakowym. Zamówiliśmy kolejno: bruschette, Paweł zupę-krem z borowików i osso buco (był zachwycony!), a ja tagiatelle z łososiem i brokułami (super!), na deser zjedliśmy jeszcze po ciachach – serniku z sosem mango i brownie z masłem orzechowym. Ach! Ale to wszystko było dobre! [Za ww. dania zapłaciliśmy 171 RON]
Podsumowując naszą wycieczkę, pomimo, że była dość krótka (7 dni) to udało nam się zobaczyć naprawdę sporo: Karpaty Południowe i Wschodnie, przełom Dunaju, Timsioarę, Sibiu, Bran, Oradeę i Jezioro Bicaz. Było to jednak „fantastisch tempo” i nie odpoczęliśmy za bardzo przemieszczając się średnio co drugi dzień na dość spore odległości. Warto na Rumunię zarezerwować sobie min. 2 tygodnie i uwzględnić spore dystanse pomiędzy punktami wynikające z wielkości kraju.
Odnośnie podróżowania z psami – warto na pewno wcześniej zarezerwować sobie „psiolubne” miejsca bo pomimo, że Rumuni lubią psy to podróżowanie z nimi i chodzenie do knajp jest jeszcze novum. Przed wejściem do restauracji lepiej spytać czy można z psem bo zdarzyło nam się, że pan kelner nie pozwolił nam usiąść w jednej na zewnątrz. Nie liczcie też na wodę dla psiaków, lepiej nosić swoją michę.
W większych miastach można znaleźć kosze na psie kupy, lecz woreczków (już) nie było. Sporo terenów zielonych ułatwia załatwianie „ważnych spraw”, w mniejszych miejscowościach może jednak być problem ze spacerowaniem bo mało jest chodników, a wchodząc w boczne uliczki zaserwujecie sobie kakofonię ujadających „pikusiów” ogrodowych i atrakcje w postaci zwierząt hodowlanych. Nie ma jednak (przynajmniej my się z tym nie spotkaliśmy) sfor bezpańskich psów, którymi nas straszono. Jest wprawdzie sporo piesków szwendających się i śpiących gdzie popadnie, nie stanowią jednak zagrożenia, a większych psów się po prostu boją.
Odnośnie poruszania się samochodem – główne drogi są w porządku, z bocznymi bywa tak, jak na naszych wsiach – zdarzają się dziury i wyboje. Trudy rekompensują widoki, setki bocianów (a niby Polska to ich ojczyzna!) i przydrożne kramiki sprzedające jabłka, czereśnie, truskawki czy miody.
Rumuni są raczej kulturalnymi kierowcami, puszczają chętnie na przejściach i zwalniają w terenie zabudowanym (wyjątkiem był Bran). Duża ilość rond ułatwia płynne poruszanie się samochodów, jednakowoż nie za chętnie wpuszczane są auta z dróg podporządkowanych, czasami kierujący hardcorowo wyprzedzają i blokują skrzyżowania.
Paliwo nie jest tanie. Diesel jest droższy od benzyny i najtaniej udało nam się go kupić za 5,78 RON/l.
Jeśli więc szukacie alternatywy do skomercjalizowanych atrakcji Europy środkowej czy południowej, a do tego lubicie góry – Rumunia będzie dla Was jak znalazł! Dzikie lasy, mnóstwo zieleni, schludnie, czysto i smacznie – takie wrażenia odnieśliśmy po tygodniu w tym zróżnicowanym kraju i każdemu będziemy go polecać!
P.S. Jeżeli planujecie szwendać się po górach to przygotujcie sobie repertuar piosenek, albo zaopatrzcie się w gwizdek! Z maila Pawła od organizatora zawodów: „All competitors will be issued with a whistle at registration. We advise that you use it, or sing, or make noise, especially during the forested sections of the course. Transylvania has a large population of bears, but they have no interest in meeting you on the trail! Please make a noise so they know you’re there!”…
Tekst, foto Anna Makuch 2018 ( jalowcowka.pl )
More from W wolnym czasie z psem
Turyści z psami będą mogli zwiedzać niektóre zabytki w Grecji
Greckie Ministerstwo Kultury i Sportu wyraziło zgodę na zwiedzanie około 120 zabytków i stanowisk archeologicznych turystom z psami. Dotychczas wstęp …
Bieszczadzki Park Narodowy częściowo dostępny dla turystów z psami
W nowym roku mamy dobre wiadomości dla turystów z psami, którzy wybierają się do Bieszczadzkiego Parku Narodowego. Park udostępnił kilka …