Trzecia nagrodzona praca to film okraszony relacją tekstową “Urodzinowy bikejoring w śniegu i nocne błądzenie” autorstwa Michała Biedy. Sam film może nie jest mistrzostwem świata, ale obchodzenie psich urodzin w takich okolicznościach jakie sobie zaserwował Michał bardzo nam się spodobało. Do tego powrót w nocy z prawie 30 km przejażdżki z psami ukoronował urodziny Elkhunda Szarego – Beyli 🙂 Gratulujmy całej ekipie dobrej zabawy z psami oraz życzymy im jak najwięcej takich aktywnych urodzin.
Każdy laureat otrzyma nagrodę książkową ( mapę, przewodnik lub dowolną publikację ) od firmy
Suchą oraz mokrą karmę NATUREA PETFOODS oraz biszkopty dla psa lub VOUCHER o wartości 100 PLN
Dużą smycz odblaskową firmy 3RD-POLE lub VOUCHER o wartości 50 PLN do zrealizowania zakupów w sklepie trzecibiegun.pl
Urodzinowy bikejoring w śniegu i nocne błądzenie
21 listopad 2015, sobota… dzień zaczyna się spokojnie. Powoli wstajemy z łóżka, przypominamy sobie, że dziś są urodziny naszego Elkhunda Szarego – Beyli, jemy śniadanie, ogarniamy psy i… patrzymy na zegarek – jest 10:20, a o 11:00 ma przyjechać nasz kolega Adam. Dom w rozsypce, w piecu nie napalone, a my za chwilę mamy wyjeżdżać na bikejoringową wyprawę – w planach 23km po trasie narciarskiej dookoła Mogielicy. Na szczęście okazało się, że spóźni się o godzinę i ma ochotę na pizzę, wiec ruszyliśmy później.
Ostatecznie, nieco zaskoczeni śniegiem, w wypożyczalni rowerów na Zalesiu byliśmy o 13:30 i po chwili byliśmy uzbrojeni w 3 rowery i można było ruszać. Piotrek (obsługuje wypożyczalnię) wziął nasz numer telefonu na wszelki wypadek (i całe szczęście!). Na domiar złego okazuje się, że tylko Adam ma kask, bo nasze zostały przygotowane w domu… Asia wkurzona ale nie ma co, raz się żyje. JEDZIEMY!
Początek przebiegł spokojnie, ale chyba tylko dlatego, że było w górę. Psy przed startem dały koncert – a główną śpiewaczką była podekscytowana Fairy z TOZ Nowy Sącz z naszym Baronem . Szczekaniem chórek uświetniły Chill i Beyla.
Już po pierwszych kilkuset metrach zaczęły się porządne wertepy i duże kałuże, a niecały kilometr po starcie pierwsze gleby. Chcieliśmy ominąć asfalt, więc od stadionu jechaliśmy lasem obok niego – a tam śnieg miejscami sięgał kostek i pięknie, równo, przykrył wszystkie dziury i kałuże, (a my jechaliśmy lekkich butach ;)).
Jak tylko dojechaliśmy do parkingu na Wyrębiskach to zaczęliśmy się ścigać co kawałek, w końcu równa, dobrze przygotowana droga tylko do tego kusi. Ciężej zaczęło się robić na końcu trasy narciarskiej, gdzie w śniegu koła nie bardzo chciały się kręcić (kamerka już tego nie nagrała, padła bateria). Wszyscy mieliśmy okazję potańczyć w śniegu, bo kto by wziął buty na innej niż płaska podeszwie? Ale ciekawie dopiero miało się zrobić…
Po krótkim odpoczynku, 8km od miejsca startu, był pierwszy, stromy, kamienisty i pełen dziur zjazd. Asia ledwo wystartowała, a już rower leżał na ziemi, pozbierała się, puściła nas przodem i oddała mi kamerę, byśmy nagrali swoje, nieco szybsze zjazdy. Tu Adam popisał się bardzo szybko i zaraz na początku zjazdu chciał naśladować Małysza, czego niestety kamera nie uchwyciła :). Mimo to, obaj ruszyliśmy ostro w dół, nie bacząc na śnieg, kamienie, lód i inne niebezpieczeństwa. Adam prawie wjechał w kałużę giganta, gdzie zablokował sobie koło, a Asia po chwili nadjechała z dumą oznajmiając „Zjeeechałaaam!”.
Śnieg zaczął się pogłębiać, Asia dopięła oba psy do roweru (miała ten komfort, że swoje mogła odpinać), ale trasa zrobiła jej psikusa i był kolejny „bezpieczny” zjazd, który ostatecznie pokonała tylko z solenizantką, a Chill puściła jako naganiaczkę ;). I po tym zjeździe, jak sobie potem uświadomiłem… rozpoczęła się prawdziwa przygoda, gdyż delikatnie mówiąc – zgubiliśmy się. Zamiast ostro skręcić w prawo to pojechaliśmy prosto w dół.
Kolejny raz testowaliśmy nasze i psów umiejętności. Adam poszedł nawet o krok dalej krzycząc „Eeej, chyba jadę z odkręconym kołem!” – miał chłopak szczęście, że mu nie wypadło, bo trzymało się tylko siłą docisku ;). Na końcu tego 30-40 minutowego zjazdu pojawił nam się nagle… ASFALT! Tego nie było w planach, ale wcześniej był rozjazd z szerokimi drogami – wrócimy do niego i będziemy na dobrej drodze… (taaa… na pewno). Po kilkunastominutowej wspinaczce, o ile nie dłuższej, dotarliśmy do tego rozjazdu, skręciliśmy, zaczęło się robić ciemno.
Trasa zaczęła się nam wydawać dziwnie długa, już powinniśmy się zbliżać do jej końca, a tu nic z tego! Śnieg coraz głębszy, robi się chłodno, niedawno wilki krążyły po okolicy – nie jest za ciekawie. O 16:50 dzwoni do nas Piotrek z wypożyczalni pytając gdzie jesteśmy. Wyszło na to, że powinniśmy być na dobrej drodze – tylko, cholera, coś jej końca nie widać! No ale trzeba brnąć dalej.
Zrobiło się już całkiem ciemno, zaczęliśmy się z nerwów ze sobą kłócić, Asia i Adam zaczęli zamarzać, ja, w swoich super extra letnich butkach stóp nie czuje, a tu droga zaczęła się zwężać. Dzwonimy do Piotrka – mówimy gdzie jesteśmy, ale nie możemy się dogadać – ostatecznie ustalamy, że zjedziemy w dół. Dobrze, że mamy chociaż jedną czołówkę i telefony z latarkami, które udało się tak zamontować, by oświetlały drogę. Zjazd był ostry, Chill i Baron jechali ze mną, Asia i Adam z Beylą i Fairy dojechali trochę później, ja w tym czasie zauważyłem jakiś drewniany, duży dom i poszedłem zapytać gdzie jesteśmy – nie bardzo potrafili wytłumaczyć, ale udało się dogadać nam na tyle, że tam gdzie dzwoniliśmy do Piotrka była droga na polanę i żółty szlak – wtedy na pewno dojedziemy do parkingu na Wyrębiskach. Wydaje się, że wszystko jest ok…
Wróciliśmy, znaleźliśmy żółty szlak (teraz już wiemy, że to był… JASIEŃ!) i zaczęliśmy karkołomny zjazd w dół (tego już na filmie nie uświadczycie – 2 akumulatorki to za mało na taką wyprawę). Jaki był najlepszy sposób na zjazd? Koła w dno rowu idącego środkiem drogi, nogi po bokach na śniegu i lodzie – jak na nartach, pedały poziomo i jedziemy siłą rozpędu… i psa! Z racji dłuższego w tych zabawach stażu co chwilę uciekam za daleko Adamowi i Asi – staram się czekać – ale nie wszędzie się da, a nieraz o zatrzymaniu w ogóle nie może być mowy – za stromo, jedyna opcja, by się zatrzymać to gleba… W pewnym momencie uciekłem im za daleko. Czekałem dość długo, rozglądałem się, gdzie w ogóle zniknął żółty szlak… tak dobrze był oznaczony! Słyszę, że mnie nawołują. Próbuję im odpowiedzieć, ale niestety nie słyszą. Wysyłam do nich Chill, ale nim zniknęła mi z oczu, wyszli zza zakrętu wrzeszcząc na mnie, żebym czekał. Okazało się, że Fairy i Beyla stanęły jak wryte i zaczęły ostro warczeć, nie chciały iść dalej. Beyla w pewnym momencie zaczęła wręcz szczekać – czyżby wilki? Tyle się o nich słyszy ostatnio, że nawet do gospodarstw podchodzą. Dalej trzymamy się już razem.
Adam po postoju próbuje wystartować. Widać, że już ma dość i jest zdenerwowany, rusza z impetem. Gleba. Wstaje i rusza ponownie. Trzy metry dalej znów gleba. Mówią, że do trzech razy sztuka – toteż za trzecim razem w końcu udaje mu się ruszyć mimo śniegu. Ja już wiem, że jesteśmy zgubieni – nic im nie mówię, by nie pogarszać sprawy – w końcu dojedziemy do asfaltu – tylko gdzie my jesteśmy?! Nie mamy mapy, nie mamy nawigacji, wyczerpane limity internetu, by się zorientować, a trasy nikt nie nagrywał.
No i udało nam się zjechać, wpadliśmy w jakieś gospodarstwa. Idę i pytam gdzie jesteśmy. Odpowiedź mnie totalnie załamuje – w Lubomierzu. Pan nie zgadza się, by nas podwieźć, bo bus zapakowany pod dach. Idę do tartaku, gdzie mogą mieć większe auta i pali się światło – a tam rzuca się mi do nóg pies – szybkie odwrócenie się tyłem nieco uspokaja psiaka, zęby tylko musnęły nogę… Właściciel posesji nie ma czasu, by nam pomóc. Dzwonimy do właścicieli Chill – udało się, przyjadą po nas, wezmą przyczepkę i zabiorą też psy i rowery. Potem dzwoni do nas Piotrek – wypożyczalnia czynna do 17, a nas dalej nie ma, mimo, że już grubo po 18 –mówi, że zabierze jeden rower i jedną osobę. Pada na mnie. Czekamy około pół godziny. Ja wkurzony, nabuzowany, więc było mi ciepło mimo stania w miejscu. Asia i Adam zamarzają. Właściciele Chill nie mogą trafić do Lubomierza, ich nawigacja nie potrafi ich pokierować, nie udało się im też skutecznie wytłumaczyć jak do nas trafić. Piotrek dojechał i zabrał mnie z trzema rowerami. W międzyczasie próbowałem tłumaczyć właścicielom Chill jak trafić po Asię i Adama, ostatecznie, gdy dojechałem do wypożyczalni to dowiedziałem się, że oni są… w Tymbarku, bo tak im ktoś doradził – ale skoro byłem już tak daleko, to już sam mogłem pojechać po pozostawionych na pastwę zimna. Tymbark z drugiej strony Mogielicy – będę znacznie szybciej. Tak też zrobiłem, Asia dodała mi trochę prędkości krzycząc nieprzyjemne wyrazy do telefonu i mówiąc, że zamarza. Stali tam już dobrą godzinę… Szczęśliwie koło 19:30 mogliśmy, już we trójkę, ruszyć do domu… Dodałem, że jadąc po nich ustawiłem temperaturę w klimie na 30 stopni? 😀
W domu ostatnie zdjęcie ekipy, w „czystych” ubrankach i parę psich fotek ;). Beyla wydaje się być szczęśliwa z wypadu, tak jak i pozostali psi uczestnicy. Mimo pogubienia się mamy co wspominać i na szczęście teraz możemy się z tego śmiać. Dzięki Piotrek! Dobrze, że obyło się bez GOPRu ;). Mamy nauczkę, że bez mapy nie rusza się nawet w dobrze znane trasy, bo czasem rutyna poniesie za daleko… Beyluśka teraz jak widzi, że gdzieś wychodzimy to odstąpić na krok nie chce :D. Chyba się jej spodobało ;). Chętnych na przejażdżki z psami zapraszamy 😉
Film oraz tekst Michał Bieda 2015
More from konkurs
“SUPer pies – Słowenia” – zwycięska praca w konkursie DOG EXPLORER
Zakończenie pierwszej edycji konkursu DOG EXPLORER Wyłonienie najlepszej pracy spośród zgłoszonych nigdy nie jest proste i łatwe, ale trzeba to …
DOG EXPLORER – nowy konkurs!
Startujemy z nowym konkursem DOG EXPLORER. Poprzednie nasze konkursy ( Aktywny DogTrotter ) cieszyły się dużym zainteresowaniem, więc postanowiliśmy uruchomić …