Zakończenie pierwszej edycji konkursu DOG EXPLORER
Wyłonienie najlepszej pracy spośród zgłoszonych nigdy nie jest proste i łatwe, ale trzeba to uczynić 🙂 Postanowiliśmy przyznać główną nagrodę Natalii Oprowskiej głównie za promocję cały czas niszowej aktywności SUP z psem. Idealny sposób na połączenie wyjazdu urlopowego i aktywności podczas lata. Zgłoszona praca zawiera porady jak przygotować się do uprawiania tego sportu, dużo przydatnych informacji, które mogą zachęcić wszystkich do spędzenia więcej czasu w wodzie, ale także w górach z psem. Uzupełnieniem są śliczne i estetyczne zdjęcia. Gratulujemy przede wszystkim Szyszce takiej opiekunki, a Natalii bardzo dziękujemy za taką pracę konkursową.

Wyróżnimy jeszcze dwie prace ciekawymi nagrodami ze sklepu DogTrotter.pl, który jest głównym partnerem i fundatorem wszystkich nagród w konkursie DOG EXPLORER.
„SUPer pies – Słowenia”
Mam ni psa ni wydrę. Od kiedy tylko Szyszka nauczyła się pływać, woda i wszelkie przybrzeżne szuwary to jej największa pasja. Do tego stopnia, że kiedyś kiedy szliśmy do parku i spuszczaliśmy ją ze smyczy, ignorowała wszystkie inne psy i od razu pędziła do jeziora. A później po prostu pływała w kółko po paręnaście, parędziesiąt minut, prawie godzinę, a my zaniepokojeni w końcu wchodziliśmy do wody, żeby ją wyławiać. Bo kiedy pływała przechodziła w trans i zupełnie nie słyszała, co się do niej krzyczało. No a ile taki szczeniak może pływać bez przerwy? I czy kalkuluje, że potrzebuje sił żeby wrócić? Takie oto były nasze rozterki, codzienny mix obaw i podziwu. Nasza nadopiekuńczość kontra ciężki do opanowania zew natury u gryfona, który na spacerach przeistacza się w delikatnego, ale kompletnie skupionego na otoczeniu eksploratora.
Z czasem jednak dojrzeliśmy, przywykliśmy i pogodziliśmy się z faktem, że ktoś nam opchnął wydrę zamiast psa. Siadaliśmy z obiadem, albo książką przy jeziorze i czekaliśmy aż nasz kudłacz się wypływa. Tak wyglądało większość naszych letnich “spacerów”. Po prawie 4 latach nauczyliśmy się dogadywać. Dziś Szyszka słucha, kiedy ją wołamy żeby wyszła z wody, ale ta wodna gorączka wcale nie osłabła. Mało tego, stała się zaraźliwa. Zachciałam aktywnie spędzać czas z moim psem nie tylko na wakacjach, kiedy ruszamy na górskie szlaki albo wycieczki rowerowe, ale i na co dzień, zwyczajnie w ciągu tygodnia, po pracy. A nie jak do tej pory emerycko czekać na nią na brzegu. I tym sposobem mój pies zainspirował mnie do spróbowania i zakupienia Stand Up Paddle, czyli deski SUP. Szybko się wkręciłyśmy i okoliczne akweny miałyśmy już za sobą. A mieszkamy w Amsterdamie więc jeszcze długo nie zabraknie nam nowych jezior i kanałów do odkrywania. Mimo to nabrałam chęci, żeby wspólnie pojechać na stricte SUPowe wakacje. Dość szybko padło na Słowenię i kraj ten okazał się istnym rajem do wodnych eksploracji. A Szyszka? Nie wiem czy możliwe jest w ogóle zabrać ją na lepszy wyjazd.
Także oto tekst dla właścicieli podobnych psich wydr, wiecznie mokrych i zmierzwionych kudeł i eksploratorów. Jeśli macie szczęście mieć takiego aktywnego włochatego przyjaciela to koniecznie sprezentujce mu choć jedną SUPową próbę. A jeśli Wasz pies należy raczej do grupy tych chillujących, sucholubnych, to być może doceni wygrzewanie się na delikatnie kołyszącej desce w waszym towarzystwie. W każdym razie na pewno gra jest warta przynajmniej jednego podejścia, bo w niewielu sportach można tak blisko współpracować ze swoim psem, jak na SUPie.
W Słowenii byliśmy przez prawie tydzień i udało nam się popływać w kilku różnych miejscach. Żadne z nich nie jest trudne technicznie, dlatego zachęcam, spróbujcie. A jeśli nie macie własnej deski, opisując każdy spływ wyszukałam dla Was informacje gdzie możecie wynająć SUPy.
Kostanjevica na Krki
Kostanjevica to małe miasteczko położone na wyspie w południowo-wschodniej części Słowenii, niedaleko granicy z Chorwacją, około 60km od Zagrzebia. To jedno z najstarszych miast w regionie, chronione jako kulturowy i historyczny zabytek. Dlatego warto się najpierw przejść w poprzek wysepki, zobaczyć mały rynek, malownicze zabudowania i spróbować lodów z budki przy południowym moście – według naszego znajomego Słoweńca są najlepsze w okolicy.
Podjechaliśmy do Kostanjevicy od północy i zaparkowaliśmy samochód na parkingu po prawej stronie, zaraz za rondem, nie wjeżdżając nawet na wyspę:
Tutaj na brzegu rzeki znajdował się nawet dość spory, drewniany pomost. Stamtąd bez problemu zwodowałyśmy się na Krkę. Opłynięcie całego miasteczka, bardzo powolnym tempem z psem, robieniem fotek i podziwianiem okolicy zajęło nam niecałą godzinę. Rzeka była spokojna i zaskakująco czysta, a po drodze przepływałyśmy pod ciekawymi drewnianymi mostami.

Jeśli jesteście w pobliżu na pewno warto, poza zwykłym zwiedzaniem, obejrzeć miasto z perspektywy rzeki. Dla nieposiadających swojej deski podrzucam link do wypożyczalni::

Lublana
Stolica kraju i przepiękne miasto smoków. W Słowenii SUPy są dość popularną i znaną metodą na spędzanie wolnego czasu. W Lublanie organizowane są nawet wielkie spływy SUPowe przez miasto. Wygląda to wtedy mniej więcej tak:
Ponad 100 SUPerów zbiera się wtedy, żeby razem przepłynąć przez miasto i promować ekologiczny styl życia. Zwykle odbywa się to na wiosnę, by otworzyć nowy sezon.

Razem z Agnieszką zaczęłyśmy w okolicach Parku Śpica, na bulwarze Prule, tym razem bez Szyszki, bo nie znałyśmy trasy i nie wiedziałyśmy czy rzeka będzie bardzo zatłoczona. Okazało się jednak, że było zaskakująco spokojnie. Więc jeśli Wasz pies jest posłuszny, albo pływa głównie razem z Wami na desce, myślę że spokojnie możecie go ze sobą zabrać:

Szeroką Lublanicą z bulwarami po obu stronach powoli wpływałyśmy coraz głębiej do centrum miasta. Po bokach zaczęły pojawiać się piękne, porośnięte bluszczami ściany i wierzby płaczące swoimi gałęziami sięgające parę metrów niżej, aż do tafli wody. Kolejne mosty przesuwały się nam nad głowami. Naszym głównym celem było przepłynąć pod słynnym Smoczym Mostem. Kiedy tam dotarłyśmy, usiadłyśmy na deskach i po prostu chłonęłyśmy miasto. Lublana jest piękna i malownicza, a SUPowanie po rzece w centrum było samą przyjemnością. Od czasu do czasu mijały nas jedynie dwie łódki z turystami. Poza nimi rzeka w zasadzie należała do nas. Na koniec podpłynęłyśmy do jednych z wielu schodów pnących się po bocznych ścianach nisko osadzonej rzeki, gdzie czekała Szyszka wyrywając się w naszym kierunku :). Na wąskiej platformie wypompowałyśmy powietrze z desek. Spakowałyśmy je w plecaki i z wiosłami w rękach wspięłyśmy się na górę trafiając prosto do ogródka restauracji. W sam środek spokojnej, nagrzanej słońcem, kolorowej Lublany.
Jeśli nie macie swojej deski, możecie ją wypożyczyć tutaj:
Jezioro Bohinj
Zamarzyło się nam nocować na campingu zaraz nad jeziorem, żeby nad ranem tylko otworzyć namiot i wyskoczyć na deskach prosto do wody. Tylko, że kiedy wieczorem przyjechaliśmy na camping i już zapłaciliśmy za pobyt, później przez jakąś godzinę jeździliśmy pomiędzy camperami i dużymi namiotami w poszukiwaniu choćby skraweczka ziemi. Miejsce było tak przepełnione, że najpierw przez myśl przeszło nam desperackie rozbicie się na wąskich przesmykach pozostawionych dla samochodów. Potem zrezygnowani już chcieliśmy stamtąd uciekać. Na szczęście w końcu znaleźliśmy kawałek ziemi pod nasz jeden namiocik, upchani między samochody i przyczepy. Jednak nie do końca tak wyobrażaliśmy sobie pobyt nad pięknym jeziorem Bohinj. Jeśli jedziecie do Słowenii w sezonie, raczej nastawcie się na tłumy i przyjedźcie na camping wcześniej, albo po prostu poszukajcie innego miejsca. Szczerze mówiąc moim zdaniem dla samej bliskości jeziora nie warto rozkładać się w takim tłumie. Ścisk i harmider niemalże jak na jakimś festiwalu. Ja zdecydowanie wolę ciszę, spokój i miejsca gdzie spanie pod namiotem ma sens nie tylko dlatego, że gdzieś po prostu musisz spać i jest to jedna z tańszych opcji, ale głównie po to, żeby chłonąć naturę dookoła.

Poranek jednak zrekompensował nam ten ścisk. Nad jeziorem pojawiły się niesamowite mgły. Pompowałyśmy deski najszybciej jak potrafiłyśmy, żeby zdążyć wbić się w to białe mleko zanim słońce powoli przebijające się przez nie, zupełnie wszystko rozproszy. Zniecierpliwiona Szyszka piszczała przebierając łapami i popędzając nas. W końcu jak można dmuchać deski przez prawie 10 min! Jej podekscytowanie to zdecydowanie jedyny pozytywny element wyczerpującego pompowania. Już spocone, chichrałyśmy się, aż brakowało sił, żeby napierać na pompkę.

Choć zawsze wydaje mi się, że pływanie po jeziorach jest zwyczajnie nudnawe, bo mało ma w sobie różnorodności, to ten poranek absolutnie należy do najbardziej widowiskowych spływów jakie do tej pory udało mi się przeżyć. W oddali widziałyśmy szczyty gór, na horyzoncie linię mgieł, a w ciemno błękitnej wodzie unoszące się małe złote już listki. Do tego kiedy dopłynęłyśmy do północno-zachodniego brzegu jeziora woda była pięknie turkusowa i przeźroczysta. Bajka.

Był to też prawdopodobnie jeden z rekordowych spływów Szyszki. Pływała przy mnie chyba z godzinę na samym środku wielkiego jeziora, zanim dała się namówić, żeby odpocząć na moment na desce. I zaraz znowu hop do wody! Myślałam, że dobrze znam swojego psa, ale cały czas zaskakuje mnie tym jak długo jest w stanie pływać i mieć z tego tak ogromną frajdę nie męcząc się specjalnie. Gdzie ona ma jakieś limity?!
Jeśli podróżujecie bez własnej deski, to pamiętam, że na campingu w budce przy samym jeziorze była możliwość wypożyczenia paru kajaków i SUPów. Na swojej stronie nie chwalą się tym specjalnie (albo ja nie umiem znaleźć). Myślę że warto zadzwonić i zapytać:
Jezioro Bled

Kościół położony na małej wysepce (Blejskim otoku) na środku jeziora Bled, to najbardziej słoweński motyw ze wszystkich możliwych. Główny punkt rozpoznawalny kraju. To jak wieża Eiffela w Paryżu, katedra Gaudiego w Barcelonie, czy Brama Brandenburska w Berlinie. Z tą różnicą, że dookoła opływają go wody jeziora. Dalej oplatają lasy i wzgórza, a nawet skały, w tym ta z Zamkiem Bled (Blejskim gradem) na szczycie. Całkiem nieźle jak na mój gust. Chętnie rozłożyłabym taką piękną naturę i krajobraz dookoła każdej większej atrakcji turystycznej. Słoweńcy umieją w te klocki.
Zaczęłyśmy na małej plaży, po zachodniej stronie jeziora. Miejsce to możecie znaleźć na mapie pod nazwą Velika Zaka, zaraz obok parkingu:
Od razu ruszyłyśmy w stronę wysepki z kościołem. Na jeziorze było już dużo innych amatorów SUPowania oraz małe łódki z turystami. Ale jezioro jest na tyle duże, że nikt nie wchodził sobie w drogę. Szerokie schody na wyspie i malownicze położenie świątyni robią wrażenie. My powolutku opływałyśmy Blejski Otok, przy okazji trenując z Szyszką pozowanie do zdjęć na desce. Po zachodniej stronie do naszych widoków doszedł zamek na skale. Także o ile na co dzień, ze względu na różnorodność wolę pływać po kanałach i rzekach, aniżeli po jeziorach, o tyle te słoweńskie zawsze wybrną z monotonii w dobrym stylu, jak nie mgły to nietypowe widoki dookoła.
Jeśli będziecie w Słowenii, nad jeziorem Bled pewnie znajdziecie się tak czy siak. Zdecydowanie fajniej jest przepłynąć się po nim na SUPie niż turystyczną łódką. Da wam to więcej frajdy i swobody, tym bardziej z psem. Jeśli nie będziecie mieli swojej własnej deski możecie ją wypożyczyć np. zaraz po prawej stronie plaży na której my zaczynałyśmy:
Albo tu:
PLETNA.COM
Most na Soči
Na koniec crème de la crème, zdecydowanie wisienka na SUPowym torcie. Jeśli macie pojechać na tylko jeden słoweński spływ, to pomimo, że Bled, Bohinj czy Lublana to kuszące klasyki, to niech to będzie Most na Soci. W tak pięknym miejscu jeszcze nigdy nie pływałam.

Spływ zaczęłyśmy w miejscowości Tolmin. I tutaj mała notka – zwykle w lipcu, w tych rejonach organizowany jest festiwal Metaldays i całą okolicę zagarniają fani cięższej muzyki. Jeśli szukacie ciszy i spokoju, nie będzie to najlepszy okres na spływ, ale jeśli chcecie zobaczyć jedyny w swoim rodzaju obraz brodatego metalowca na swym dmuchanym, różowym flamingu pływającego po turkusowych wodach Soczy, to jest to jedyne miejsce i czas.
My zaczęłyśmy na południowych obrzeżach miasta, na mini plaży, która akurat idealnie mieściła nasze oba SUPy. Już tutaj byłyśmy zachwycone jak piękna, turkusowa i przeźroczysta jest woda w rzece, a nasze deski z perspektywy lasu wyglądały jakbyśmy wodowały się z jakiejś bezludnej wyspy tropikalnej. Najpiękniejsze momenty całej trasy to zdecydowanie jej początek i koniec, dlatego nie śpieszcie się. Woda rzeki Soczy jest tak przezroczysta, że możecie bez problemu obserwować jej dno. Ja byłam w szoku. Do tego pomimo czystej wody spodziewałabym się śmieci na dnie, ale na prawdę widziałam więcej ryb niż odpadków. Widoki jak z jakiegoś snu.

Rzeka, swoim wolnym strumieniem powoli unosiła nas dalej na południe. Kiedy po lewej stronie pojawiła się droga 102, koryto zdecydowanie się poszerzyło i z węższej turkusowej nitki rozlało się szeroko tracąc na swym magicznym kolorze. Tak płynęłyśmy ok 2 km. Mniej więcej tutaj dołączyła do nas Szyszka. Trasa jest długa i ponieważ nie ufam swojemu psu jeszcze na tyle, żeby płynąć z nią na desce na stojąco, postanawiam, że połowę drogi popłynę sama, żeby móc się w spokoju porozglądać po okolicy i pokonać ten dystans w żwawszym tempie, bo gonił nas trochę czas. Nie ma natomiast powodu dla którego nie można lub nie powinno się zabrać psa na ten odcinek. To po prostu kwestia ilości czasu, a my zaczynałyśmy nasz spływ dość późno.
Dotarłyśmy w trójkę do Mostu na Soči. Tam mijając piękny kamienny most znalazłyśmy się w zielonej dżungli. Naprawdę, spokojnie można tam sobie zrobić fotki i wciskać znajomym, że było się w jakiejś Tajlandii, czy na Bali :P. Tutaj rzeka dzieli się na dwa strumienie i ciężko było nam się zdecydować, w którą stronę płynąć. Odnoga skręcająca w lewo prowadziła bardziej wzdłuż miejscowości, zdecydowałyśmy się więc popłynąć dalej prosto, gdzie zapowiadało się więcej lasów i zieleni. A po lewej w oddali widać było kolejny kamienny most, dlatego decyzja nie była łatwa! Tak czy siak, skończyłyśmy na wpływaniu w małe groty skalne, gdzie woda kładła piękne refleksy na ścianach i na SUPowaniu wzdłuż zarośniętych, zielonych skał. Niestety dzień się już kończył. Musiałyśmy zawracać do Mostu na Soči. Pozostał jednak ogromny apetyt na to, żeby zobaczyć co kryje się dalej i żeby sprawdzić tę drugą odnogę odchodzącą w lewą stronę. Nie lubię szastać zbyt wieloma mocnymi przymiotnikami, ale to miejsce jest cudowne, przepiękne, magiczne! Jeśli kiedyś przyjdzie mi wrócić do Słowenii z deską, najpierw będę chciała popływać właśnie tam. Bardzo możliwe że będzie to nawet główny cel całego wyjazdu.
Deski na spływ Soczą możecie wypożyczyć tu:
Polecam popłynąć nie tylko z prądem do Mostu na Soči, ale też kawałek pod prąd, w stronę Tolmina, bo jak już wspomniałam, jest tam przepięknie i wydaje mi się, że jeszcze dalej w górę rzeki, za Tolminem, może być tylko ciekawiej.

To wszystkie słoweńskie akweny jakie udało nam się odwiedzić w ciągu tygodnia wakacji. Przy okazji pomogliśmy znajomemu w winobraniu i zobaczyliśmy okolicę Kranjskiej Gory i Krvavec. Tam planując lajtowy spacer przez góry, przypadkiem zaliczyłyśmy całodzienny trekking przez Alpy Kamnickie. Razem z Agnieszką i Szyszką wyszłyśmy na szczyt Vrh Korena (1999 m n.p.m), przy okazji niespodziewanie natrafiając na krótki, ale dość stromy odcinek z łańcuchami. Szyszka dzielnie przeszła go bez większego strachu, ale na pewno zawróciłybyśmy gdyby nie amortyzująca smycz porządnie przymocowana do pasa biodrowego i uprząż z uchwytem, za który mogłyśmy Szyszkę w pewnym momencie unieść i podać sobie z rąk do rąk. Także nie ważne gdzie planujecie iść w góry ze swoim psem, zawsze porządnie się przygotujcie, tak żeby zapewnić psu i sobie maksymalne bezpieczeństwo. My bez uprzęży, zapasu wody, jedzenia, składanej miski i smyczy zakończonej karabinkiem w ogóle nie wychodzimy na szlak.
Jak się przygotować na SUPowe wakacje z psem?
Pływanie na SUPie jest łatwe. Ośmielam się tak twierdzić, bo na mój pierwszy raz wybrałam się w czteroosobowej grupie nowicjuszy i każdy z nas po parunastu minutach już stał na desce o własnych siłach. Mniej bądź bardziej chybotliwie, ale jednak. Później pozostaje już tylko wyczucie równowagi i przyzwyczajenie się do balansowania. Jeśli macie ten wstępny etap za sobą, to możecie próbować i z psem, ale na początek na siedząco. Zanim jednak władujecie swojego kudłacza na tego dziwnego, niestabilnego, wodnego stwora, nie zaszkodzi go z nim oswoić. Nie będę udawać że jestem behawiorystą, zakładam że najlepiej znacie swojego czworonoga. Jedyne co mogę polecić to na początku postawić deskę na trawie i kazać psu na niej stanąć, usiąść, położyć się… W tym samym czasie sowicie nagradzając go smakołykami. Nowa znajomość będzie się wtedy dobrze kojarzyć. A taki początek nikomu nie zaszkodzi :P. Resztę technikaliów musicie wypracować sami, w zależności od tego jakiego psa macie. Ja np. zawsze pierwsza wchodzę na deskę, siadam i wtedy z wody wyławiam na pokład Szyszkę. Wy możecie zacząć od razu wspólnie z brzegu, jeśli np. pies jest cięższy i może spokojnie zostać na desce nie próbując skoczyć do wody. No i nie spieszcie się z pływaniem na stojąco. Dajcie sobie i psu czas, żeby wyczuć się nawzajem. Np ja swojego poznałam na tyle, że kiedy jesteśmy razem na desce wciąż częściej pływam na siedząco. Amsterdamskie kanały i pogoda zwykle nie zachęcają do niekontrolowanych upadków, a Szyszce ufać nie można, bo gotowa skoczyć w każdym momencie. Wystarczy jedno piórko albo inny farfocel kołyszący się na tafli wody, żeby z impetem odbiła się od deski. Wtedy nieuchronnie obie kończyny w brunatnej toni.

Czego potrzebuje pies? Podstawa to psi kapok, zwłaszcza jeśli planujecie dłuższe wyprawy. Koniecznie z rączką do łapania na grzbiecie. Jeśli wy też macie ni psa ni wydrę, to może na początek, przy pierwszych próbach blisko brzegu wystarczy uprząż z takim uchwytem. Później jeśli złapiecie bakcyla i będziecie planować dalsze spływy koniecznie zainwestujcie w psią kamizelkę ratunkową. My zwykle jej używamy, a ja się łudzę, że przy okazji pomaga Szyszce unosić się na powierzchni z nieco mniejszym wysiłkiem, co nie jest bez znaczenia przy jej długich dystansach w wodzie.
Jak to działa w praktyce? Kiedy widzę po minie mojego psa, że nareszcie chce odpocząć, podpływa i zaraz będzie się wdrapywać na SUPa, szybko siadam, łapię za ten uchwyt i wciągam ją na deskę. W ten sposób, jeśli udaje mi się to zrobić sprawnie, piankowa powierzchnia SUPa pozostaje nie zadrapana, a i my obie siedzimy na nim, a nie w wodzie. Moja wydra waży 20kg, trochę wysiłku kosztuje uniesienie jej jedną ręką, ale na szczęście nie trzeba podnosić wysoko, a Szyszka mi pomaga, więc radzimy sobie bez problemu. Ale cóż, psy to najbardziej zróżnicowany gatunek, a ja mam tylko jeden model, więc sami musicie ocenić możliwości swojego egzemplarza i może pierwsze testy przeprowadzajcie na płytkich wodach. Jeśli wasz pies jest niełatwy do wciągania, to może chociaż jest spokojny i z przyjemnością położy się na desce, żeby całą drogę podziwiać okolicę nie zanurzywszy nawet łapy? Szczerze mówiąc, jeśli tak umie to macie łatwiej niż ja i jesteście w domu.

Czego potrzebujecie wy? Ubierzcie się oczywiście tak, żeby w razie kąpieli nie było dużych problemów. W ciepłą pogodę strój kąpielowy albo lekkie, szybkoschnące ubrania. Może warto zabrać ze sobą zapasowe ubranie do wodoodpornego worka? Zwłaszcza jeśli pogoda nie jest upalna. Jeśli nie macie takiego worka, to ja zamiast niego używam jednej sakwy rowerowej. Obie rolowane, wodoszczelne wersje dwóch najpopularniejszych marek, polskiego Crosso, albo niemieckiej marki Ortlieb, sprawdzą się idealnie. Do środka warto spakować buty, w końcu może dopłyniecie do jakiejś ciekawej wysepki albo innego zakątka, który będziecie chcieli pozwiedzać w przerwie. Albo na koniec wycieczki ciężko będzie znaleźć dogodny brzeg do przybicia i buty przydadzą się przy przedzieraniu przez chaszcze, pokrzywy albo kupy kamieni.
Jeśli zabieracie ze sobą komórkę do nawigacji, to albo trzymajcie ją głównie w worku wodoodpornym, albo zaopatrzcie się w plastikowy, wodoszczelny pokrowiec na swojego smartfona ze sznurkiem do przewieszenia na szyi lub przez ramię.
Powodzenia!
Autor: Natalia Oprowska ( www.outdoorito.com ) 2019
More from Aktualności
Przybywa wilków w Wigierskim Parku Narodowym
Przybyło wilków w Wigierskim Parku Narodowym. Choć ich liczba w ostatnich kilku latach mocno spadła - przyrodnicy mają nadzieję, iż …
Biwakuj z psem w lesie – legalnie
Od 21 listopada 2019 pasjonaci outdooru mogą biwakować w lasach na terenach wyznaczonych przez Lasy Państwowe. I to zupełnie legalnie …